fbpx

Samotność w związku

Musiały nadejść trudne czasy, byśmy wszyscy mieli okazję pobyć ze sobą i wzajemnie. Przyjrzeć się sobie i swojemu otoczeniu. Znaleźliśmy się w sytuacji w której wielu ludzi cierpli z powodu samotności, nie tej wynikającej z bycia samemu, ale tej najbardziej podłej i okrutnej. Samotności w relacji/związku/małżeństwie. Pełnej sprzecznych uczuć.

Zostaliśmy zatrzymani w domach i skazani na własne towarzystwo przez wirusa. Nie dało się tego przewidzieć i przygotować się do tego psychicznie. Uważam, że dla niektórych to ogromna szansa, by podjąć życiowe decyzje, które dotychczas były zbyt trudne i odkładane na kiedyś. I za tych ludzi trzymam kciuki. Ja zaś wyjątkowo doceniam ten czas dla siebie i mojej najdroższej przyjaciółki – Samotności. Choć nasza przyjaźń bywa szorstka, to jej obecność mnie uzupełnia. Dziś odbieram ją inaczej niż kiedyś.

Pamiętam bardzo dobrze kiedy żyłam w związku pełnym pustki i osamotnienia. Kiedy on był obok, zaczynałam czuć się coraz bardziej nieswojo. Przestrzeń między nami stawała się jakaś większa. Siadywałam wówczas koło niego by się z tym zmierzyć i ratować to co jeszcze było. W myślach formułowałam tysiące zdań, które chciałam mu powiedzieć i wszystkie zostawiałam dla siebie. Bałam się. Wiedziałam, że nie zrozumie, że nie będzie chciał mnie słuchać. Dla niego wszystko między nami było ok. Zasadniczo, każdy temat rozmowy traktował tak samo, nie ważne czy był przyziemny czy była to głębsza refleksja. Wielogodzinne rozmowy z naszych początków, sukcesywnie zamieniliśmy na tematy płaskie, neutralne, nieznaczące. Zamilkłam. Poznałam go już dość dobrze, by się nie łudzić, że będziemy razem śmiać z moich głupot. Przestałam być ważna. Moje pomysły na wspólnie spędzony czas nie były dla niego interesujące, z kretesem przegrywałam z pracą, nowinkami technologicznymi i motoryzacyjnymi. Zostawałam sama-sobie. Co nie znaczyło, że ja w tym czasie mogłam zająć się sobą. Jeśli tylko podjęłam jakieś zajęcie było ono krytykowane, później zupełnie nie zauważane. Na początku walczyłam o swoje, choć nie wiele to dawało. Przestałam. Częściowo dostosowałam się, do jego zasad i trybu życia. Nauczyłam się stosować uniki. Oglądałam jego filmy, słuchałam jego muzyki. Czas w domu sam na sam, ograniczałam do minimum. Co nie było trudne, kiedy oboje pracowaliśmy w nienormowanym czasie pracy. Weekendy wypełniały nam obowiązki domowe, realizowane w trybie zadaniowym i ratujące nas spotkania towarzyskie. Wówczas nie było konfliktów i tej morderczej ciszy, często towarzyszącej nam wieczorami. Tak upływał czas. Jeśli potrzebowałam atencji wystarczyło założyć szpilki i dupą pokręcić. Ale i to traciło dla mnie sens. Nie było już bliskości.

W towarzystwie byliśmy najbardziej dobraną i uroczą parą. A mnie to dusiło. Chciałam być w związku i chciałam wierzyć, że tak po prostu to wygląda. Nie ma ideałów i bajkowych relacji. Nie miałam dość argumentów, by zakończyć to pierwszego dnia, w którym poczułam że żyjemy obok, a nie razem. Nie rozumiałam co się dzieje i jak sobie z tym poradzić. Wiedziałam, że żadna kolejna rozmowa nie zmieni tej sytuacji. Było mi ogromnie smutno, kiedy powinnam być szczęśliwa.  W końcu miałam partnera, z którym byłam dłużej i to po kilku latach singielstwa. Nie wracałam już do pustego domu, a jednak traciłam ochotę by do niego wracać. Czułam się samotna i nie zrozumiana. Nie odczuwałam żadnej satysfakcji z bycia w tej relacji. On odrzucił mnie taką jaką byłam.  Sama też siebie zostawiłam, bo nie spakowałam tej cholernej walizki i nie wyszłam w czas.

 On to w końcu zauważył, ale zdecydowanie za późno. To on odszedł, ponieważ jak mu się ułożyło w głowie, nie starałam się o nas, o nasz związek. A on daje mi wszystko, czego nie potrafię docenić. Miał rację, nie miałam już prądu, by walczyć. Mylił się jednak co do sprawczości. Nie tylko ja byłam odpowiedzialna za tą sytuacje, ale my oboje. Popełniliśmy błąd dobierając się wedle „listy kryteriów” i motylków w brzuchu. Nie znaliśmy się, po prostu zaiskrzyło i tak sądziliśmy, że zostanie. Na początku byliśmy przecież szczęśliwi, zakochani. Z czasem pojawiły się zgrzyty – klasyczna niezgodność charakterów, wartości. On zaczął zagarniać moją przestrzeń, a ja na to pozwoliłam, bo wydawało mi się, że tak będzie lepiej dla nas. Aż wszystko wyparowało. Dobrze, że to się skończyło.

Samotność w związku niesie ze sobą ogromną pustkę, którą z czasem wypełniać zaczyna tęsknota. Za tym kimś, kto przecież kiedyś przytulał, interesował się, a dziś jest już jakby obcy. Wciąż jeszcze jest… więc sprawdzasz, dotykasz i chłodem obrywasz. Szukasz przyczyny zewnętrznej – może ma romans i wewnętrznej – na pewno czegoś mi brak. Snujesz domysły. Wkrada się niskie poczucie wartości, depresja, czujesz żal i rozczarowanie.  Zostać, czy odejść. O to jest pytanie.

Wszyscy dzisiaj jesteśmy w nowej sytuacji, zestresowani tym co przyniesie kolejny dzień. Nie mamy wiedzy o tym jak będzie wyglądała nasza przyszłość, kiedy wszystko w koło wali się jak domek z kart. Wciąż w obawie o zdrowie swoje i swoich bliskich. Ty sfrustrowana z powodu zamknięcia w czterech ścianach 24 godziny na dobę, na dokładkę z kimś przy kim czujesz się w taki sposób. Zawieszona w przestrzeni – z tak trudnym wyborem, w kotle tych wszystkich uczuć. Nie mogąc swobodnie wyjść, schować się. Myślę, że w takich okolicznościach załamała bym się całkowicie, albo w efekcie nagromadzonych emocji dopuściła się morderstwa. Oba rezultaty byłyby opłakane w skutkach.  W tym czasie powinnyśmy mieć wsparcie w partnerze. Być z kimś kto potrafi wywołać uśmiech na buzi. A nuda z nim, może zamienić się w ekscytującą przygodę.

I tego właśnie wam życzę. Takich relacji z sobą i z partnerem. Ja stworzyłam taką relację z moją własną Samotnością, która jest mą oddaną od zawsze towarzyszką życia. Którą zmuszona byłam poznać już w wieku dziecięcym. Z nią właśnie prowadziłam konflikt przez większość mojego życia. Zapominając, że dzięki niej odkryłam, że mam dusze. Nie jestem mechaniczną ludzką postacią, a duszą i ciałem pełnym niesamowitych myśli i odczuć. Teraz wiem, że mój świat dzięki niej stał się bogatszy. Gdyby nie ona, byłabym pusta, codzienna, zwykła.